Jakie pierwsze wrażenie wywołuje Bruksela? Moje początkowe odczucia, po pobieżnym i krótkim spacerze określiłbym, jako… ambiwalentne. Nie jestem w stanie jednoznacznie określić, czego mi zabrakło, zwyczajnie wszystko wydawało się po prostu przeciętne, brakowało mi czegoś, co wywołałoby „efekt wow” i pozwoliło odczuć, że znalazłem się w samym sercu Europy. Ot, po prostu kolejne miasto, pozornie niezapadające na dłużej w pamięci. Czy moje wrażenia zmieniły się po kilku dniach, kiedy poznałem Brukselę zdecydowanie lepiej? I tak, i nie.

Po pierwsze trzeba zaznaczyć, że stolica Belgii nie jest zbyt dużym miastem, jej powierzchnia to lekko ponad 32 kilometry kwadratowe. Dla porównania Paryż to ponad 105, a Warszawa 517 kilometrów kwadratowych. W praktyce jednak nie odczuwa się aż tak wielkiej różnicy. Owszem całą Brukselę można spokojnie zwiedzić podróżując jedynie pieszo, ale absolutnie nie oznacza to, że po jednym dniu zwiedzenia wychodzenie z hotelowego pokoju traci swój sens. Na tej pozornie niewielkiej przestrzeni każdy będzie w stanie bowiem znaleźć coś dla siebie, chociaż na kilka dni, bez znaczenia, czy jest fanem zwiedzenia zabytków, nowoczesnej architektury, czy degustacji ofert tamtejszych pubów.

Oblicze europejskie

No właśnie, Bruksela i jej architektura. Zabudowa stolicy Belgii należy chyba do najbardziej niespójnych, jakie miałem okazję oglądać. Miasto zdaje się dzielić na kilka regionów, ni jak ze sobą niewspółgrających. Na pierwszy plan wybija się oczywiście „dzielnica europejska”, gdzie mieszczą się wszystkie najważniejsze instytucje, w tym sam Parlament Europejski. Region ten jest zdecydowanie najbardziej nowoczesny i schludny, jeden szklany wieżowiec niemalże wyrasta z drugiego, a w nocy zaczynają świecić chyba wszystkimi znanymi ludzkości kolorami. Z oczywistych względów wizerunkowych każda instytucja stara się dbać o wygląd swojej siedziby, przez co miłośnicy nowoczesnych miast zdecydowanie mają, na co popatrzeć i rzeczywiście można poczuć w sercu odrobinę dumy, z bycia częścią tej wielkiej machiny, jaką jest Unia Europejska (ciekawostka: nad niektórymi budynkami, kiedy odbywają się w nich np. posiedzenia ministrów lub prezydentów z całej UE, wstrzymany jest wszelki ruch powietrzny, aby nie doszło do powtórki wydarzeń z pewnego września).

 

Drugą dzielnicą pod względem wywoływanego wrażenia, a dla wielu pewnie i pierwszą, są główne ulice, niemalże przepełnione wielkimi sklepami znanych marek. Od biżuterii, przez ubrania, po banki, czy luksusowe samochody. Nie ma chyba koncernu, który nie miałby w Brukseli swojego wielkiego i świecącego się sklepu. Jeśli tylko mamy odpowiednie fundusze, to zdecydowanie jest gdzie wybrać się na naprawdę przyzwoite zakupy. Jeśli chcemy jednak naprawdę zobaczyć, jak żyją mieszkańcy Brukseli, a nie bogaci turyści, to warto zajrzeć w trochę mniej oczywiste miejsce. Chociażby w ciemniejsze uliczki, tuż za rogiem. O tym jednak za chwilę.

Brukselski Frankenstein

A co stolica Belgii może zaoferować tym, którzy chcą po prostu pozwiedzać? Cóż, może Bruksela nie ma swojej wieży Eiffla, czy Koloseum, ale liczba kamiennych pomników, czy pokaźnych kościołów naprawdę robi wrażenie. Wielki Plac lub Zamek Królewski (Belgia oficjalnie wciąż jest monarchią) także są warte chociaż chwili uwagi każdego turysty.

Najbardziej jednak zadziwił mnie wygląd zwykłych uliczek. Jeśli patrzymy na jakiś dom w Brukseli, to możemy być niemalże pewni, że ten stojący obok będzie zbudowany w zupełnie innym stylu. A kolejny w jeszcze innym, następnie znowu inny… aż siłą rzeczy nie trzeba będzie któregoś powtórzyć. Wygląda to tak, jakby brukselscy architekci dostali polecenie: „Skoro jesteśmy sercem tej całej UE, to zróbmy tak, żeby każdy kraj mógł odnaleźć cząstkę swojego stylu w zabudowie i nie poczuł się przypadkiem niedoceniony. Zabudowy wszystkich państw, łączmy się!”. Niestety jednak pomysł europejskiej integracji, poprzez wymieszanie aranżacji, chociaż się rymuje, to kiepsko sprawdza się rzeczywistości. W efekcie mniejsze uliczki Brukseli często wyglądają po prostu nieestetycznie i nie zachęcają do ich zwiedzania. Oczywiście na intuicyjności też znacznie przez to tracą i nawet po kilku dniach ciężko mi było trafić w dane miejsce, bez używania nawigacji w telefonie.

Tymczasem tuż za rogiem…

Trudno jednak nie zauważyć tej drugiej, znacznie biedniejszej strony Brukseli, której nawet nikt nie próbuje specjalnie ukryć. Dosłownie tuż obok wielu ekskluzywnych sklepów leżą sterty worków ze śmieciami lub innymi rzeczami, o bliżej nieokreślonym pochodzeniu. W wielu bramach, czy zaułkach można zauważyć śpiące bezdomne osoby, a przejście ulicą bez bycia zaczepionym przez przynajmniej kilku żebraków graniczy z cudem. Owszem w innych miastach też takie sytuacje są na porządku dziennym, ale odniosłem wrażenie, że w Brukseli skala problemu jest znacznie większa i bardziej widoczna, niż w przeciętnej europejskiej stolicy. Szczególnie, jeśli momentami gołym okiem widoczny jest znaczny kontrast w różnicy zamożności.                             

A jak wygląda najbardziej przeciętne społeczeństwo w Brukseli? Choć Belgia posiada trzy oficjalne języki urzędowe, to na ulicach jej stolicy możemy usłyszeć praktycznie tylko francuski. Oczywiście w większości miejsc swobodnie uda nam się porozumieć po angielsku, ale warto być przygotowanym na różne sytuacje. W moim przypadku dwukrotnie zamiast słowami byłem zmuszony porozumiewać się gestykulacją. Z powodzeniem i wciąż w bardzo miłej atmosferze, ale delikatnie ostrzegam, że tłumacz w telefonie może okazać się przydatny.

Europejskość Brukseli łatwo jednak zauważyć po wyglądzie mijanych na ulicy ludzi. Tygiel narodów to zdecydowanie zbyt często używane pojęcia do opisu miast, ale do stolicy Belgii pasuje idealnie. Spotkać tutaj można ludzi właściwie z całego świata: osoby o białej cerze, czarnoskóre, czy takie o wyraźnych korzeniach azjatyckich. Starsi i młodsi, w grupach i samotni. Innymi słowy cały świat, zamknięty na 32 kilometrach kwadratowych.

Czy polecam odwiedzenie Brukseli? Raczej tak. Czy jest to jednak jedno z miejsc, jakie każdy powinien koniecznie chociaż raz zobaczyć w swoim życiu? Raczej nie. Jeśli ktoś jest ciekawym, jak w praktyce może wyglądać szumnie brzmiąca integracja europejska lub jest fanem dobrej, ciemnej czekolady, to jak najbardziej zachęcam, do wizyty w stolicy w Belgii. A jeśli nie? Cóż, raczej nikt nie powinien narzekać, że spędzenie kilku dni w Brukseli było marnotrawstwem czasu, ale raczej nie warto nastawiać się niepowtarzalne przeżycia, które na zawsze odmienią Waszą duszę i pozwolą odkryć sens życia. Brukselę odwiedzić jak najbardziej można, nawet warto to zrobić, ale nie uczynienie tego raczej nie powinno być powodem do wstydu przed znajomymi. Wybór należy do Was.

Autor: WOJCIECH PODGÓRKSI
Student drugiego roku dziennikarstwa i medioznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Od niedawna pełnoprawny warszawiak. Fan piłki nożnej i kibic pewnej stołecznej drużyny kojarzonej z literą L w kółeczku. Miłośnik Star Wars oraz prozy Stephena Kinga.
Projekt: Yourope

Wojciech Podgórski

Student drugiego roku dziennikarstwa i medioznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Od niedawna pełnoprawny warszawiak. Fan piłki nożnej i kibic pewnej stołecznej drużyny kojarzonej z literą L w kółeczku. Miłośnik Star Wars oraz prozy Stephena Kinga. W ramach pracy w klapkach uczestniczył  w projekcie Yourope – YOUROPE: JOINING PATHS TO BUILD A BETTER PERCEPTION OF EUROPE, gdzie reprezentował Fundację Autokreacja.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *