Praca w klapkach. Na przełomie stycznia i lutego osoby odwiedzające Belgię klapki mogą nosić tylko w pokoju hotelowym, albo w SPA. Nie zrozumcie mnie źle. Oczywiście fajnie jest pracować nawet w hotelu, kiedy wiąże się to z ciekawymi podróżami, już o SPA nie wspominając. Oprócz pracy trzeba jednak również jeść. Nie jestem wielkim fanem słodkości, zatem wątek rzeki czekolady przepływającej przez Brukselę sobie podaruję, za to uwielbiam frytki i tak trafiłem do raju.

Friet, pommes de terre frites, french fries, czyli po prostu frytki. Wszyscy je znamy i umiemy przyrządzać. Weź ziemniaki, obierz je, pokrój w słupki, smaż w rozgrzanym oleju na złoty kolor. Proste. Prawda? Otóż w Belgii wcale nie jest to takie proste i oczywiste. Po pierwsze ziemniaki. W Polsce ziemniaki długi czas występowały w odmianie „ziemniak na obiad”. W ostatnich latach to się jednak zmieniło i teoretycznie można kupować specjalne odmiany do różnych celów, w tym na frytki. Piszę teoretycznie, bowiem nie raz kupując ziemniaki „na frytki” trafiłem na zwykłe kartofle do gotowania. Po mojej wizycie w Belgii nie dam się już tak łatwo nabrać i będę kupował odmianę Asterix, która według wtajemniczonych jest najlepsza na belgijskie frytki. Teraz rozmiar. Tak, tak. Wbrew temu co się powszechnie uważa tu rozmiar ma znaczenie. Klasyka wspomina o frytce o wymiarach 6 cm długości i 1 grubości. To nie koniec. Kolejnym składnikiem odróżniającym zwykłe frytki od frytkowych Mercedesów, to tłuszcz. W Belgii smaży się je w tłuszczu wołowym, a nie jak u nas w roślinnym. Dzięki temu frytki mają niepowtarzalny smak. Niestety nie wszyscy street foodowcy przestrzegają tego i można trafić na podróbki smażone na tłuszczu roślinnym. Na szczęście nie zdarza się to często. Prawie dotarliśmy do końca tajemnic tych pysznych cudeniek. Pozostało je usmażyć, a następnie podać. Myśleliście, że tu nie ma różnic? Oczywiście, że są i to zasadnicze. Po pierwsze smażenie. To jak przyrządzanie magicznych wywarów. Najpierw pierwsze smażenie w niższej temperaturze, a następnie w wyższej już na właściwy kolor. Dzięki temu frytka będzie miękka w środku i chrupiąca na zewnątrz. Jakby w cudownej, przepysznej, złotej skórce. Niestety próżno szukać jednoznacznych wskazań jak długo należy je smażyć w poszczególnych temperaturach. Są teorie, że najlepsi kucharze rozpoznają to po dźwięku smażenia, kiedy frytki zaczynają odpowiednio „śpiewać”. Jak tam raczej bym ich nie słuchał, ale raczej obserwował. Kiedy zaczną zmieniać delikatnie kolor, trzeba przerzucić je do cieplejszej kąpieli. Czas na finał, czyli podanie. Tu są różne szkoły i metody. Talerzyki, rożki, pudełka. Do wyboru, do koloru. Sposób serwowania łączy jedno. Majonez i powiem szczerze, pasuje jak ulał. Życzę wszystkim, żeby mieli okazję zjeść belgijskie frytki. Są prawdziwą wizytówką tego kraju i śmiem twierdzić, że ich słynna czekolada to przy nich jedynie skromny deserek.

A wiecie, że frytki oryginalnie pochodzą właśnie z Belgii, a pierwsze zapisy o nich sięgają już XV w.?

Smacznego 😉

Tymczem w pracy…

 

Paweł Czyszkowski

Prawnik zakochany w podróżach i nowych technologiach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *